Hej kochani,
|
foto Sumik |
witajcie piątkowo :) dzisiejszy post - zgodnie z zapowiedzią - w całości dedykowany jest książce, a dokładniej debiutanckiej powieści Żanny Słoniowskiej pod tytułem "Dom z witrażem" i to właśnie z niej pochodzi cytat, który stał się tytułem dzisiejszego postu-recenzji :) ciekawi? zapraszam!
Żanna Słoniowska urodziła się we Lwowie, jest Ukrainką o polskich korzeniach, dziennikarką i pisarką, która mieszka i tworzy w Krakowie. "Dom z witrażem" zgłosiła do konkursu na najlepszą powieść, który zorganizowany został przez Wydawnictwo Znak Literanova, i wygrała. O czym jest "Dom z witrażem" i dlaczego warto poświęcić mu czas i kilka kubków z kawą? :)
|
foto Sumik |
Po pierwsze, to nie jest łatwa książka - moim zdaniem nie warto jej czytać jednym tchem, bo nie znajdziecie wtedy czasu na chwilę zadumy i przemyślenia. Po drugie, to nie jest typowa powieść z wyraźnie zaznaczoną linią czasu. "Dom z witrażem" dzieje się jakby poza czasem. Po trzecie, to kawałek dobrej, acz ciężkiej literatury, zabarwionej tym typowym dla słowiańskiej duszy nieco nostalgicznym zadumaniem. W "Domu..." znajdziecie obrazy, namalowane na kształt przypowieści - to trochę tak, jakby ktoś włamał Wam się do głowy i wyjął z niej Wasze wspomnienia z dzieciństwa, te wszystkie wyrwane z kontekstu obrazy, które pozornie nie mają ze sobą związku, a tak naprawdę są podwaliną Waszego jestestwa. Słoniowska bawi się w takiego zdolnego włamywacza i prowadzi czytelnika tym dziwnym labiryntem ulic po wspomnieniach, po historii i zarazem po ulicach Lwowa. Wspomnienie miesza się z teraźniejszością, a duchy chodzą ulicami pod ramię ze współczesnymi. Przy czym oddać autorce trzeba jedno - pisze pięknie! Nie stroni od ironii, ale jednocześnie nie popada w niepasujący tu komizm, słowem operuje jak chirurg skalpelem - dokładnie, z precyzją, ale całość zabarwiona jest literackim polotem - nie tworzy mdłego nostalgicznego płótna, a raczej znakomicie skoncentrowaną esencję miasta, czasów i ludzi.
Mniej więcej w połowie lektury - czyli w pierwszej dużej przerwie na kubek ciepłej kawy, gdzieś w oparach wydobywających się z czajnika - przyszło mi na myśl skojarzenie "Domu z witrażem" z filmem "Wszystko jest iluminacją" (na podstawie książki pod tym samym tytułem, której autorem jest Jonathan Safran Foer). Skojarzenie dalekie, a zarazem bliskie, bo obydwa te zjawiska kulturowe mienią się dla mnie tym samym fenomenem - a mianowicie mają w sobie podobną duszność wspomnień, mgiełkę kurzu, straszną tajemnicę okraszoną blaskiem nieustępliwego życia. Niosą w sobie podobną mądrość o wielowymiarowości życia, o tym, jak wiele zmienia pryzmat, przez jaki na otaczający nas świat i wydarzenia patrzymy i jak niewielki wpływ mamy na, szczerzący się w tym przedziwnie wykrzywionym uśmiechu, los. Banalne? Nie do końca.
Nie czytajcie "Domu z witrażem" jak książki "o Ukrainie", bo moim zdaniem, to tylko fasada i nie o to tak naprawdę tu chodzi. To nie jest - i zarazem jak najbardziej jest - książka o Ukrainie, ale przede wszystkim to jest opowieść uniwersalna: o wielopokoleniowym dialogu, ale i o tym, jak trudne jest przebudzenie. Przebudzenie do wolności w myśleniu, do wolności w działaniu, do wolności wyrażonej w słowie i w czynie. Bo przebudzenie zawsze ma swoją cenę, choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Bo przebudzenie to również zerwanie ze słodkim stanem dzieciństwa i wypowiedzenie na głos słów autorki, którymi zatytułowałam tę recenzję: Świat wydawał się innym miejscem, niż sobie wyobrażałam.
Żanna Słoniowska przepuszcza słowa swojej powieści przez szkiełka tytułowego witrażu i tym słowem maluje. Obraz niekoniecznie jest kolorowy, ciepły i kojący, ale podobnie jak witraż, misternie skomponowany - każde szkiełko, podobnie, jak każde słowo, ma swoje miejsce, a to, czego w powieści nie ma, to podobnie jak w witrażu: zbędnych elementów. Witraż pełni zresztą w tej powieści podobną rolę, jak chociażby katedra w "Filarach Ziemi" Kena Folleta - jest mostem, który łączy pokolenia, staje się milczącym świadkiem historii i trwa - umyty, czy przykurzony, w całości, czy rozkradany po kawałku. Witraż to w mojej ocenie taka mała alegoria ludzkiej kondycji w ogóle.
Czytajcie, ale nie oczekujcie, że będzie łatwo. Czytajcie, ale miejcie w sobie pokorę. Czytajcie, ale wiedzcie, że to nie będzie zwykła powieść, a raczej bliskie spotkanie trzeciego stopnia z kulturą. "Dom..." tak naprawdę nie jest powieścią. Ta książka jest malowana słowem. Polecam!
Sumikowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz